Bartman
Dołączył: 13 Gru 2005
Posty: 47
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: dezintegracja
|
|
Wysłany: Nie 3:13, 18 Gru 2005 Temat postu: (Wcale nie King) Kong |
|
|
Poznali się na wyspie. Ona była początkującą aktorką, a on sportowcem z byłego NRD, który przesadził z dopingiem. Cóż, takie były czasy. Trochę mu sie przez to podrosło, zyskał kilka hektarów owłosienia i parę kwintali masy mięśniowej. Niestety stracił także nieco zwojów mózgowych. Za to zachował to, co najważniejsze... emocje i zdolność do miłości. I tylko nieżyczliwi nazywali go wielkim gorylem, małpą i potworem.
Nie wiem co mnie pokusiło. Może to, że seans był tak wczesnie rano. Nieważne zresztą. Co tam pomyślałem, bedzie gniot, ale pewnie widowiskowy, trzymający w napięciu i zachwycający efektami specjalnymi. Akurat...
Peter Jackson zrobił remake King Konga bo zawsze o tym marzył. Podobno ten film pokazał mu magię kina, olśnił, wskazał droge na całe życie etc.
Być może i tak było. Jednak rzeczony remake okazuje się być przeładowanym efektami specjalnymi, przydługim filmidłem o niczym. Pierwsza godzina przedstawia widzowi bohaterów i jest zupełnie pozbawiona ikry. Jackson nie wyjaśnia nawet w jednym zdaniu skąd reżyser/producent ma mapę Wyspy Czaszek... Ale przynajmniej aktorka grająca główna rolę jest całkiem sexy (poza tym, że jest głodna i biedna).
Wtraz z przybyciem na wyspę oglądamy jedyne fragmenty filmu, które moga nas naprawdę wciągnąć i zafascynować niesamowitym klimatem. Wioska pierwotnych mieszkańców wyspy robi wrażenie. Oni sami zreszta też. Czarni jak smoła, nieludzko pomarszczeni i zdecydowanie obłąkani.
Cóż jednak z tego, jeżeli zaraz potem następuje festiwal dinozaurów, które biegają, skaczą, robią fikołki, wyją, kłapią zębami, zjadają się na wzajem, walczą z King Kongiem, zaplątują się w liany. Do tego dochodzą robale i waleczni bohaterowie. Doprawsy jest tego tyle, że widz zaczyna aię zastanawiać w pewnym momencie, kiedy zjawi się Han Solo, lub inny Pancernik Potiomkin.Misz masz na ekranie panuje straszny.
Czasem tylko Kinguś Konguś powie Groah, a nawet zamyśli się...
Być może kicz wielu scen był zamierzony, ale jego nawarstwienie zdecydowanie przekroczyło moją wytrzymałość. Obrazki z siedzącą na szczycie góry małpą i robiącą do niej maślane oczy aktorką na tle karmazynowego nieba wywołują pusty śmiech.
Pojechali razem do jej miasta. On chciał ją zaprosić na kawę i kilka ton bananów do jakiejś miłej, przytulnej knajpki. Świat jednak nie zroumiał ich uczucia i postanowił krwawo rozprawić się z włochatym amantem
Recenzenci w różnych pismach rozwodza się oczywsiście, jak to sprawnie zrobiony jest film. Jaka dobra rozywka i jakie zajebiste efekty.
I że pod płaszczykiem kina akcji Jackson przemyca głębsze treści o pazernych mediach (błagam, takie analizy to mogą robić maturzyści, którzy nie oglądają prawie wcale prawdziwego kina, a nie profesjonalni krytycy!)
W dzisiejszych czasach jednak efekty nie mogą stanowić głównej wartoiści filmu. Bo wyczarowac w komputerze można wszystko. Tylko po co? Po co? KK tej odpowiedzi nie daje, bo z jego wizualnego przepychu nic nie wynika. A same fekty są nieprzemyślane, a sytuacje przerysowane, co czyni je śmiesznymi.
Terminatora 3 zrobiono z zabawnym dystansem do poprzenich części. I to czyniło ten film znośnym, a nawet przyjemnym w odniorze.
King Kong męczy, nudzi i opowiada historię, która nie może uwodzić współczesnego widza. Ironii w nim za grosz, za to pełno półboskich ujęć i ckliwych landszaftów, także miejskich.
Gdyby chociaż ta wielka małpa zerwała trochę ciuszków z ciała głównej bohaterki... ale gdzie tam. Przyjrzawszy się małpie bliżej przestaje nas to dziwić. King Kong po prostu nie ma jaj!
To nie samoloty zabiły bestię, tylko piękna... Tak mniej więcej brzmi ostatnie zdanie filmu... Jakże głębokie. ratunku, tzn. groah groah
I tak to jest jak się nie może zasnąć - rozpamiętuje się miniony tydzień.[/url]
Post został pochwalony 0 razy
|
|